czwartek, 8 września 2011

Haładyn: "Wracam, by pomóc"

Kiedy dwa lata temu odchodziła do Dąbrowy Górniczej redaktor Jakub Guder zatytułował swój gazetowy news o tym "Gwardia bez mózgu". Dziś mózg znów wraca na Krupniczą, aby pomóc drużynie w zrobieniu kolejnego kroku na drodze do medalu PlusLigi Kobiet. Rozmawiamy z nową-starą rozgrywającą Impel Gwardii Wrocław, Martą Haładyn.

Wrocław przez Siatkę: - Wracasz po dwóch latach z Dąbrowy Górniczej. Jak podsumujesz ten okres?
Marta Haładyn (nowa rozgrywająca Impel Gwardii Wrocław): - Zacznę od pierwszego, bardzo dobrze zakończonego sezonu, w którym zdobyłam swój pierwszy w karierze medal PlusLigi Kobiet. Do tego wystąpiłam w Lidze Mistrzyń. Mam z tego okresu mnóstwo wspaniałych wspomnień. Był to bardzo udany sportowo czas – wiele razy pojawiałam się na parkiecie, trener często wystawiał mnie w pierwszym składzie. Początek trudny, ponieważ po raz pierwszy zmieniłam klub, ale aklimatyzacja przebiegła szybko i ciężki sezon zakończył się bardzo szczęśliwie. Potem dostałam powołanie do kadry B, tam też wiele mogłam się nauczyć. Drugi rok w Dąbrowie nieco gorszy, bo po pierwsze nie udało się już zdobyć medalu, osiągnęłyśmy jedynie plan minimum wejścia do „czwórki”, a poza tym ja sama miałam mniej okazji do gry – rywalizacja z Lucie Muhlsteinovą wiele mi jednak dała. No i w europejskich pucharach ładnie powalczyłyśmy, niewiele zabrakło do gry o zwycięstwo w całych rozgrywkach. Spinając to wszystko w klamrę – czuję się dojrzalszą zawodniczką, pobyt w MKS-ie nie był więc czasem straconym.

- Od najmłodszych lat pracowałaś z trenerem Rafałem Błaszczykiem, czy to w klubie, czy w kadrze. A tutaj nagle nowy szkoleniowiec, Waldemar Kawka. Jak układała się Wam współpraca?
- Z perspektywy czasu uważam, że do każdego trenera trzeba się po prostu przyzwyczaić. Były momenty lepsze, było gorsze, jak w każdej współpracy. Trener jest takim jakby szefem, czasem ma się go więc dość, a czasem miło jest przyjść na trening i pożartować. Współpracę oceniam pozytywnie. Na pewno jestem teraz odporniejsza psychicznie.

- Gdy odchodziłaś do Dąbrowy, wiadomo było, iż zagrasz w jednej drużynie ze swoją idolką, Magdą Śliwą. Spełniła oczekiwania?
- Jesteś chyba setnym dziennikarzem, który pyta mnie o to (śmiech). Magda ma bardzo mocny charakter i jej doświadczenie miało spory wpływ na naszą dyspozycję podczas treningów i meczów. Dużo się od niej nauczyłam.

- Przejdźmy więc do Twojego obecnego klubu. Jak to się stało, że wróciłaś do Wrocławia?
- Po zakończeniu umowy z Tauronem miałam kilka ofert. Muszę przyznać, że wszystkie argumenty przemawiały za Gwardią, szczególnie, że sporo się tutaj zmieniło. Zarówno organizacyjnie jak i sportowo jest coraz lepiej. Dobrze iść do zespołu, który ma jakieś cele. Ważna była dla mnie też osoba trenera Błaszczyka, z którym trenowałam na kadrze, nawet gdy byłam zawodniczką Dąbrowy Górniczej. Znamy się bardzo dobrze i mieliśmy znakomity kontakt przez ten czas. Przyczyn sportowych było zatem wiele. Dodatkowo Wrocław to moje miasto, mój dom. Chociaż o Dąbrowie nic złego powiedzieć nie mogę, właśnie dla Wrocławia najmocniej bije serce.
- Jak przyjął Cię zespół? Właściwie z obecnego składu znasz tylko cztery dziewczyny.
- Przyjechałam w połowie obozu w Szklarskiej Porębie, bo po uniwersjadzie miałam tydzień wolnego. Przyjęta zostałam bardzo dobrze.
- Gwardia zatrudniła Mariusza Dutkiewicza [były rozgrywający Gwardii – SZUCH], aby współpracował z rozgrywającymi. Chyba pierwszy raz spotykasz się w swojej karierze z czymś takim?
- Mariusz na pewno bardzo nam pomoże. Z tego co na razie zauważyłam, bardzo czynnie uczestniczy w każdym elemencie treningu. Dogląda, podpowiada, koryguje. Dla mnie i dla Ewy jest to na pewno świetne rozwiązanie, bo Mariusz zaliczył w swojej karierze mnóstwo spotkań na rozegraniu i wszystkie jego uwagi są cenne. Przyda się to szczególnie na meczach, bo trener musi się skupić na całym zespole, więc dodatkowa osoba na pewno więcej wychwyci w kwestii rozdzielania piłek.
- Wracasz do Wrocławia jako inna zawodniczka – nie będziesz już młodą i zdolną, masz za sobą mnóstwo meczów w europejskich pucharach, medal ligowy. Oczekiwania zdecydowanie rosną. Poradzisz sobie z presją?
- Jestem zawodową siatkarką, z presją po prostu trzeba się nauczyć grać. Z roku na rok moje doświadczenie jest większe i kiedyś trzeba przestać być wchodzącą z ławki czy młodą zdolną, która ma prawo do błędów. Czuję po sobie, że trema będzie mi już towarzyszyć w minimalnym stopniu i jestem pewna, że ten sezon będzie w naszym wykonaniu dobry.
- Na co Twoim zdaniem stać Gwardię w tym sezonie?
- Skład tutaj budowany jest sukcesywnie, nie ma wielkich roszad co sezon. Dołożę wszelkich starań, aby pomóc zespołowi w jak najlepszej grze. Każdy zespół ma swój plan, każdy się zbroi, my chcemy powalczyć o „czwórkę”. Będzie ciężko, ale trzeba myśleć o celach wyższych niż piąta lokata. Przy tak wspaniałych kibicach i coraz mocniejszej kadrze, krok do przodu jest realny.
- Twoja trzecia w karierze uniwersjada, tym razem bez medalu. Czego zabrakło?
- Przykre jest to, że na sześć spotkań wygrałyśmy pięć, a znalazłyśmy się poza strefą medalową. Japonia była silna, poza tym w tym roku sporo dziewczyn awansowało do kadry A, czego zresztą im gratuluję. Słabszy nieco skład nas jednak w pełni nie tłumaczy. Trenerzy zrobili wszystko, co w ich mocy. Po prostu tym razem nie wyszło. Piąte miejsce nie jest jednak złe, turniej nie należał do łatwych. Mam nadzieję, że za dwa lata skompletujemy silniejszą drużynę i znów powalczymy o jakiś krążek.
- A jakie wrażenia z Japonii i Chin pod względem turystycznym? Bo to Twoja pierwsza wizyta w tych krajach.
- Niesamowita sprawa. Zarówno Tokio jak i Hongkong znakomite. Fajnie, że można połączyć siatkówkę z poznaniem innych kontynentów, innej kultury, ludzi. Dla nas wszystko było nowe, podobnie jak dla nich jest tutaj. Dlatego rzesza Chińczyków robiących we Wrocławiu zdjęcia już mnie nie dziwi, bo myśmy się zachowywały dokładnie tak samo (śmiech).
- Co roku uczestniczysz w zgrupowaniach kadry B. Jak czujesz, ile brakuje jeszcze do pierwszej reprezentacji? Skraca się co roku ten dystans?
- Zacznijmy od tego, że cieszę się z każdej możliwości uczestniczenia w takich zgrupowaniach. Rozgrywających w tym kraju jest dość sporo i powołanie zawsze należy traktować jako wyróżnienie. Dystans jest, bo rywalizuję z zawodniczkami dużo bardziej ogranymi. Fajnie, że udało się z Gwardii wybić Aśce Wołosz. Ja jadąc na kadrę B, o A nawet nie myślę. Jadę po to, żeby się uczyć.
- Ale planujesz kiedyś przejść tę drogę?
- Jest to kwestia ciężkiej pracy i tego, że każdy trener ma swoją koncepcję.
- Jesteś w stanie wyobrazić sobie scenariusz, że grasz tutaj do końca życia, jesteś legendą, kapitanem, a wokół Ciebie budowany jest klasowy zespół?
- Zaskoczyłeś mnie. Nie myślałam nigdy w takich kategoriach. Przede mną ten konkretny sezon, będę starała się grać w nim jak najlepiej, mamy swoje cele do zrealizowania. To jest sport, bywa różnie, Twoja wizja jest dla mnie abstrakcją.
- Wiemy, że od paru lat masz tego samego partnera (Arkadiusz Świechowski, były środkowy Gwardii Wrocław - SZUCH). Kiedy pójdziesz w ślady Bogusi Barańskiej?
- Trener Błaszczyk też mnie o to pyta i dokucza, że skład mężatek powinien się powiększyć. Bycie żoną jest na pewno trudniejsze od roli rozgrywającej (śmiech) i dlatego na razie skupiam się tylko na tym.
Rozmawiał: Tomasz Szuchta
Fot. Damian Filipowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

A Ty co o tym myślisz? Komentuj!