Najpierw Bułgaria przy ogłuszającym dopingu polskich kibiców wygrała z Włochami. Dostałem od znajomej SMS: "Mam nadzieję, że Twój kolejny wpis nie będzie nosił tytułu: 'O bułgarskim prezencie i polskiej niewdzięczności' ". Na szczęście kilka godzin później ograliśmy Argentynę i znaleźliśmy się w półfinale. Dość niespodziewanie.
Polska 2011 - trzecia drużyna Ligi Światowej (fot. fivb.org) |
Przyznaje, że po meczu z Włochami nastrój miałem nie najlepszy. Zresztą pisałem już o tym. A i grupową wygraną z Argentyną wyszarpaliśmy. Na dodatek podobno z niewielką pomocą sędziów. Piszę podobno, bo relacji z tego spotkania słuchałem w radiowej "jedynce" siedząc w pociągu relacji Hel - Jelenia Góra. No ale takie już prawa gospodarza w tej siatkówce. Awans do finałów ma zapewniony, potem ustawia się pod niego grupę, a jak nie idzie to troszeczkę ściany pomagają.
Człowiek z Wałbrzycha - Krzysztof Ignaczak. W Ergo Arenie zauważyliśmy także prezesa DZPS-u Pawła Wachowiaka (fot. fivb.org) |
Na szczęście te przywileje dotyczą nie tylko Polski - patrz ubiegłoroczne mistrzostwa świata. Nie są też grzechami śmiertelnymi, bo w końcu wygraliśmy seta z rosyjskimi wielkoludami, a potem pewnie odprawiliśmy raz jeszcze rodaków Leo Messiego. Temu ostatniemu nie idzie za bardzo w Copa America, ale kolegów siatkarzy ma zacnych. Trochę z nich w niedzielę powietrze już zeszło, ale i tak są odkryciem. A Luciano De Cecco - najlepszy rozgrywający finałów LŚ 2011 - w taki sposób chwilami gubił blok, że jego kolegom z ataku pewnie strasznie głupio było, gdy znów widzieli pustą siatkę. Będzie z niego gwiazda.
Wracając do Polaków - niech sukces nie przesłoni minusów. Mamy drużynę walczaków i trenera, który wie, czego chce. Ale nie licząc Bartosza Kurka i Krzysztofa Ignaczaka (tu akcent dolnośląski, bo to wałbrzyszanin), gwiazd nam brak. Ten Kurek, którego ojciec zresztą grywał w siatkówkę we Wrocławiu, to nie tylko nasz lider, lokomotywa i najlepiej punktujący finałów LŚ, ale też człowiek, który za orzełka na piersi oddałby wiele. Czasem na boisku oddychał już rękawami (jak podaje siatka.org: w czterech pierwszych meczach Polacy wykonali 190 punktowych akcji, z czego przyjmujący Skry aż 70!), a mi wtedy przypominało się, jak dla Gazety Wyborczej mówił: "Dla mnie gra w reprezentacji to jest przyjemność i będę występował u każdego trenera, który mnie powoła." I wszystko jasne.
Radość Rosjan (fot. fivb.org) |
Gdyby do naszej drużyny dodać Zagumnego, Winiarskiego i Wlazłego w najwyższej formie, to byłoby ciekawie. Zanim jednak nasi wielcy zadecydują, czy wrócą do kadry, to resztę zespołu należy wysłać na permanentny trening zagrywki. - Nie dość, że za dużo psujemy, to jeszcze to czego nie uda nam się popsuć, gramy za łatwo. Jeśli w dzisiejszej siatkówce grasz szybującą zagrywkę na piąty-szósty metr to zapomnij! Ja to mogę przyjmować plecami - komentuje złotousty jak zawsze Andrzej Niemczyk. No i ma rację, co zresztą potwierdzili na nas boleśnie Włosi demolując biało-czerwonych serwisem regularnie ponad 100 km na godzinę.
Słowo jeszcze o naszych wielkich nieobecnych
- Dla mnie to nie była z ich strony odmowa gry w reprezentacji. Zagumny, Winiarski, Wlazły, Pliński... oni wszyscy potrzebowali odpoczynku. Kurek też grał dużo? Gdybym był w jego wieku nie potrzebowałbym wakacji przez 10 lat. On musi jeszcze dużo, dużo pograć, by dojść do takiego poziomu zmęczenia jak tamci. Jak Anastasi będzie się z nimi baraszkował, to oni powiedzą mu: spierd...! W takim razie nie gramy w ogóle. Ale jeśli podejdzie do tego ze zrozumieniem to oni wrócą - wieszczy Niemczyk dla sport.pl. A wiecie co mówi (dla Przeglądu Sportowego) na ten temat Bernardo Rezende, trener wielkiej Brazylii?
Andrea Anastasi (z prawej) też poczuł klimat Ergo Areny (fot. fivb.org) |
- Jako trener nie mógłbym zaakceptować tego, że ktoś wybiera, kiedy jest w stanie ze mną pracować. Nienawidzę, gdy ktoś chce iść na skróty! (...) Jeśli nie zgromadziłeś ludzi w stu procentach oddanych sprawie, to lepiej budować wszystko od początku, z innymi zawodnikami, bo wypalona grupa niczego nie zdziała.
No i z taką właśnie filozofią zdobywał trzykrotnie mistrzostwo świata i osiem razy wygrywał Ligę Światową. Ale on ma same gwiazdy u siebie - powiedzą niektórzy. - Drużyna mistrzów nie składa się z tysiąca dobrych zawodników, lecz dwunastu (...) ludzi. Cała sztuka polega na tym, by z dobrych graczy umieć stworzyć wielkich mistrzów - odpowie im Rezende.
Czy ta Bazylia nadal taka wielka?
No właśnie, ale czy ta Brazylia nadal taka wielka? A i owszem! Bo to nie ona spuściła w Ergo Arenia z tonu, tylko Rosja przeistoczyła się z olbrzyma na glinianych nogach w prawdziwego niedźwiedzia. I niech nie mówią specjaliści różnej maści, że po IO w Londynie złote pokolenia kanarkowych się skończy, że nie będzie Giby (rocznik 1976) czy Sergio (1975). Będą za to Bruno (1986) i Lucas (1986), a i pewnie cały tabun efektów fantastycznego systemu szkolenia. I tylko Kubańczyków żal. Wspierała ich cała hala i szkoda, że do tych młodych wilczków nie można dorzucić takich gwiazd jak Osmany Juantorena.
Na koniec kilka zdań o Ergo Arenia i samej imprezie. No więc hala na granicy Gdańska i Sopotu jest zwyczajowo piękna - jakkolwiek to nie brzmi, a finałowy mecz między Brazylia i Rosją idealnie pasował do niej i do kibiców. Ci raz jeszcze pokazali, że znają się na siatkówce i fani piłkarscy mogą dużo się od nich uczyć. A do dopingu dopasowali się siatkarze. Nie tylko sportowo, ale i poziomem wyrozumiałości wobec fanów. Brylował Clayton Stanley, który w piątek wyszedł do szatni dopiero wtedy, gdy wszyscy chętni dostali autografy, a i potem przed halą mówił zmieszany "I have to go" i nadal podpisywał. Prawdziwy mistrz.
Za rok finał Ligi Światowej zawita do Bułgarii. Prezes Przedpełski już mówi, że zagramy w finale. Oby miał rację, bo po turnieju w Sofii zostanie już tylko kilka tygodni do olimpijskich zmagań.
Jakub Guder
Ceremonia dekoracji (fot. fivb.org) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
A Ty co o tym myślisz? Komentuj!