Skończył się styczeń – dla
gwardzistek to dobrze. W minionym miesiącu rozegrały bowiem 7
spotkań: trzy w lidze, trzy w Pucharze Challenge i jeden w Pucharze
Polski. Bilans oceniamy na plus.
Czytaj: Bujać to my, a nie nas, panowie!
„Tak krawiec kraje, jak mu materii
staje”, a że na Krupniczej materiału (przez kontuzje) mało, to i
wyniki są, jakie są. Siatkarki łatwego życia ostatnio nie miały,
ale kiedy trzeba było – jak zawsze – walczyły. Stoczyły
wyrównany pojedynek z Atomem (jak tam niewiele brakowało chociaż
do jednego punktu...) i urwały na wyjeździe dwa sety BKS-owi.
Szczególnie ten ostatni wyczyn zrobił na nas wrażenie. Przegrały
gładko z Dąbrową Górniczą w Pucharze Polski. Zanim MKS nie
sięgnął po to trofeum, wynik ten był dla nas zaskoczeniem, bo do
tej pory wrocławianki siatkarkom z Górnego Śląska zawsze dość
poważnie utrudniały zadanie. A tam przecież i trener jakiś
taki... A tu proszę – taki sukces! Znaczy, że to nie Gwardia
zrobiła krok do tyłu, tylko Dąbrowa dwa do przodu. No może
półtora, tak myślimy po ostatnim meczu w Orbicie... To był już
jednak luty.
Jeszcze te nieszczęsne europejskie
puchary. Żeby była jasność – uważamy, że zawsze i wszędzie
Polskę w Europie reprezentować trzeba i wstyd się wycofywać.
Nawet jak za te awanse i sukcesy nie płacą, jak to robi CEV w
Challenge Cup. Naszym zdaniem to skandal, że kluby muszą dokładać
do tego interesu. Szczególnie w Polsce, w której kibice w dużej
mierze ratują te rozgrywki. Do tego dochodzą kompletnie bezsensowne
przepisy o „złotym secie”, przez które baliśmy się, że
wrocławianki wyrzucone zostaną z rozgrywek przez półamatorki z
Vukovaru. Nie bez powodu znów piszemy „półamatorki”, bo –
jak przeczytaliśmy – w Chorwacji ligi nie ma i zespół grać musi
w jakiejś wielonarodowej lidze bałkańskiej. Ale dzięki
kuriozalnym zasadom i jednodniowej zniżce formy zawodniczek Rafała
Błaszczyka (a przy takim nagromadzeniu meczów niewielki kryzys był
niewykluczony), udało im się prawie doprowadzić do tego „złotego
seta”, mimo tego, że tydzień wcześniej we własnej hali dostały
bęcki że ho-ho. Na szczęście nasze w tie-breaku pokazały
charakter, a teraz właśnie przejeżdżają Szwajcarki, których
największym atutem wydaje się być uroda rozgrywającej.
Bo my generalnie te nasze Panie lubimy, a jak piszemy, że „bujać to my, a nie nas, panowie!” to w
rzeczy samej myślimy o panach, nie o siatkarkach. A już zupełnie
nie o naszej kapitan, która - jak sama przyznała we wspomnianej rozmowie
dla Gazety Wrocławskiej – zwyczajnie nie była doinformowana co i
jak, a podczas autoryzacji nic nie zmieniła (o czym powinniśmy wspomnieć...). Źródła
niedoinformowania pani kapitan (i nas dziennikarzy, ale przede
wszystkim kibiców) nie doszukujemy się absolutnie w niej samej,
tylko w „panach” właśnie i w złej organizacji. Trzeba bowiem
dążyć do perfekcji, by się nie cofać. Tyle. Teraz już wracamy
na parkiet.
Jakub Guder
Tomasz Szuchta
Kochani panowie od bujania, co macie na myśli pisząc niedoinformowana? Szybka riposta po kilku tygodniach.
OdpowiedzUsuń